Magiczny duet usłyszycie już niedługo na Salt Wave Festival w Jastarni!
20 i 21 sierpnia na Półwyspie Helskim odbędzie się Salt Wave Festival – muzyczne święto w wyjątkowych okolicznościach przyrody. Poza świetnym line-upem, festiwal ma do zaoferowania lokację idealną pod wakacyjny wyjazd – weekend pod namiotem przy świeżych brzmieniach brzmi jak idealne zwieńczenie lata. Zanim zamontujecie się na specjalnie przygotowany polu namiotowym, zapraszamy na rozmowę z jednym z najjaśniejszych punktów programu Salt Wave – duetem Coals.
W zeszłym roku, zaraz przed lockdownem w Polsce, wydaliście docusoap. Jakie emocje ukształtowały tę płytę?
Kacha: Powiem szczerze, że ja już niewiele pamiętam, przez to, że rozwój muzyczny w naszym zespole jest dość dynamiczny…Wydaje mi się, że była to płyta oddająca stagnację, bipolarność, jesienną depre, ale też opisująca dźwiękami momenty dające nadzieję na lepsze jutro (ale śmiesznie to brzmi!). Niewyraźne skrawki z nieprzespanych nocy, czy fragmenty chaotycznych rozmów. Pamiętam, że jak oddawaliśmy docusoap do tłoczni, to nie czułam zbyt wiele. Wydawało mi się, że ta płyta jest kiepska i że album nie będzie wzbudzać zainteresowania. Na szczęście się myliłam. Teraz uważam, że to nasze najlepsze wydawnictwo z dotychczasowych, ale stać nas na więcej i trochę bym je zmieniła.
Łukasz: Ostatnio zmienił się dosyć mój tryb pracy jeśli chodzi o tworzenie muzyki. Ciężko wyjść mi ze schematów, często zapętlam się w procesie i trafiam na twórczą ścianę, która wymusza na mnie przerwę od utworu. Sporo poprawiania, tworzenia różnych wersji, upiększania do bólu. Patrząc z perspektywy czasu, w okresie tworzenia docusoap też miewałem takie chwile. Jednak wydaje mi się, że przy samym finiszu i tworzeniu ostatnich utworów wszystko działało w mojej głowie swobodnie. Był to czas kiedy często łapałem nowe mocne inspiracje. Fascynacje takie jak Sega Bodega, Flume, TOPS, Peter Gabriel napędzały mnie i dawały sporą swobodę podczas tworzenia. Muszę dodać, że sam proces tworzenia płyty docusoap to w sumie spory okres czasu, bo na płycie ostatecznie znalazły się nawet kawałki, których źródłem są szkice stworzone jeszcze przed płytą Tamagotchi.
Jak podziałały na was bardzo ograniczone możliwości, by promować album? W przerwie pomiędzy kolejnymi falami COVID-19 zagraliście ledwie kilka koncertów.
Kacha: Wydaje mi się, że nie było ich aż tak mało, bo graliśmy praktycznie przez całe wakacje i trochę ich nadrobiliśmy. Jeśli chodzi o promocję albumu na terenie Polski, to uważam, że była całkiem ok, jednak docusoap nie jest zbiorem przebojowych hiciorków. Natomiast szkoda mi tego, że odwołaliśmy trasę zagraniczną. Robiliśmy tę płytę trochę z myślą o “zagranicznym słuchaczu”.
Łukasz: No niestety nie udało nam się zagrać zagranicznych koncertów, ale i tak jestem zadowolony z odbioru płyty w Polsce. Sporo osób polubiło nasze nowe brzmienia, no i nawet dostaliśmy nominację do Fryderyków.
Już w sobotę 21 sierpnia wystąpicie na Salt Wave Festival w Jastarni. Jaką macie relację z wodą? Filozoficznie lub dosłownie.
Kacha: Bardzo lubię jeździć nad polskie morze i co roku w wakacje jestem tu przynajmniej ze cztery razy. Chętnie bym zamieszkała w Jastarni, gdyby nie fakt, że to miejsce jest prawie na końcu świata, a zimy bywają ostre. Mamy w piosenkach sporo wodnych motywów np. w “hockney”. Nasza okładka do Klanu była robiona na basenie.
Łukasz: Bałtyk to moje ulubione morze (UWAGA: widziałem inne morza!). Bałtyk pokochałem w Łotwie, gdzie byłem kiedyś na plenerze fotograficznym. Raz ze znajomym pojechaliśmy wieczorem na plażę do nadmorskiej wsi pod Rygą (było to chyba Bigaunciems). Ciemno, chłodny wiatr, wszędzie pusto, sam piasek krzaki i szum ogromnego bezkresnego ciemnego morza. Ciężko mi opisać uczucie związane z tym miejscem, bo powiedziałbym, że była to niespokojna oaza spokoju. Ooo wiem co to było! Ostatnio poznałem nowe określenie: liminalność. Było to właśnie liminalne doświadczenie, a takie uwielbiam od małego, tylko nigdy nie wiedziałem, jak to coś się nazywa. Zawieszenie pomiędzy dwoma stanami. Było to miejsce, w którym czas nie miał znaczenia.
Czy “Miraż” nagrany z Żabsonem wskazuje dalszy kierunek, w którym chcecie iść, czy to tylko jednorazowy skok w tym kierunku?
Kacha: Oboje z Łukim słuchamy ostatnio sporo latino i myślę, że będzie nas jeszcze można usłyszeć w tych klimatach. Zresztą reggaeton to pierwsza muzyka, którą pokochałam za sprawą telenowel w podstawówce. Wtedy brzmiał zupełnie inaczej, bardziej truskulowo haha. Przez wiele lat wałkowałam reggaetony/neoperreo, później przestałam słuchać, a teraz takie klimaty rozbrzmiewają u mnie praktycznie codziennie.
Łukasz: W „Mirażu” brzmienia są jak na mój gust i ucho dosyć wygłaskane i sterylne. Ja to lubię nabazgrać, nawalić dużo efektów, coś wymieszać. Ostatnio dzięki pracy w środowisku rapowym nauczyłem się selekcji, wyciągania najlepszych elementów i dozowania. Więc odpowiadając na pytanie: nie mam pojęcia, czy to jednorazowy skok. Może już tak na stałe mi się ustawiło w głowie i nie będę w stanie już robić onirycznych ód do reverbu.
Z mojej perspektywy, muzyka stricte eksperymentalna, nie mieszcząca się w piosenkowych schematach, stanowiąca zabawę, lub walkę z samą formą dźwięku, w jakiś sposób stoi w martwym punkcie od kilku lat – dosięgnęła szklanego sufitu. Ale to eksperymenty w innych gatunkach – rapie, rocku, elektronice, czy wreszcie popie – wydają się w tej chwili najciekawsze, co udowadniają m.in. wpływ hyperpopu na nowy pop i rapowe postaci takie jak 645AR czy Mario Judah. Czy faktycznie muzyka musi stać się dziwniejsza dla statystycznego słuchacza, by poszła do przodu?
Kacha: Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ciężko się skupić na muzyce pozbawionej konkretnego schematu. Wszystko jest coraz szybsze, coraz krótsze i po prostu nie mamy koncentracji, by przebrnąć w całości przez eksperymentalne albumy. Do tego potrzeba czasu i odpowiedniego wyciszenia. Owszem na koncertach taka formuła może się sprawdzić, ale w domu bywa ciężko. Nie chciałabym jednak, żeby wytwórnie typu Orange Milk Records przestały funkcjonować. Zabawa z formą dźwięku jest potrzebna i prowadzi do nowych rozwiązań. Później inni ludzie przetwarzają te wynalazki na bardziej przystępną formę. Ciekawi mnie fenomen wspomnianego przez ciebie hyperpopu i że nawet na ostatniej płycie Doja Cat kawałek z Young Thugiem musiał taki być. Wydaje mi się, że jak coś jest tak wałkowane (jak hyperpop np.), to przestaje być dziwne. Kiedyś dziwne było użycie autotjuna albo granie koncertów z kompa. Uczucie dziwności dotyka nas, gdy obcujemy z czymś po raz pierwszy, ale jak wiele osób korzysta z tych samych rozwiązań to słuchacz się powoli przyzwyczaja. Więc może sformułowałabym to tak, że muzyka potrzebuje nowych rozwiązań, żeby szła do przodu. A te rozwiązania kradnie się zazwyczaj z podziemia i bardzo często się wpisują w obecny kontekst społeczny, dlatego wzbudzają zainteresowanie. Myślę, że 15 lat temu, kiedy pop był przekrzyczany i pełen mocnych wokali, Billie Eilish nie zrobiłaby takiej kariery. Jej subtelne, asmrowe podejście do głosu okazało się strzałem w dziesiątkę i ludzie potrzebowali tego będąc zmęczeni mocnym śpiewaniem i w czasach, kiedy wracasz z korpo i szukasz playki z asmrowymi dialogami, żeby zasnąć.
Łukasz: Zależy w jaki sposób interpretujemy “pójście do przodu”. Nowe romanse gatunków na pewno są pójściem do przodu, bo są “nowe”. Z lekcji muzyki wiem, że kompozytorzy muzyki poważnej często łamali bariery i tworzyli utwory używając nowo wymyślonych technik kompozytorskich – niestety wydaje mi się, że im nowsza technika, tym cięższa dla “popowego” słuchacza (odpalcie sb aleatoryczne nuty Pierra Bouleza, to jest dopiero wariactwo). Aaaa wracając do muzyki popularnej wg mnie dziwne nowe techniki, połączenia, eksperymenty zawsze były i są motorem rozwoju. Niestety tak to jest, że człowiek z natury nie lubi nowości, czegoś czego nie zna, dlatego brzmienie muzyki popowej zmienia się dosyć wolno. Myślę, że rozwój sztucznej inteligencji powinien w najbliższym czasie przyspieszyć zmiany w brzmieniu popu. Już teraz można posłuchać utworów wygenerowanych przez AI, są też wtyczki, które wymyślają za człowieka melodie, rytmikę, harmonie. Z czasem narzędzia będą bardziej powszechne i łatwiejsze do użytku co myślę przełoży się na szybszy przemiał nowych połączeń w muzyce.
Jak w tym momencie patrzycie na swoje indie-folkowe początki z okolic 2015 roku?
Kacha: Przyznam szczerze, że trochę się wstydzę i zawsze jak mi się odpala coś starego na youtube to zaczyna mnie wszystko boleć. Możliwe, że wynika to też z tego, że te kawałki powstały w najgorszym momencie mojego życia i były to totalnie pierwsze piosenki. Te utwory przypominają mi jak bardzo zmieniły się moje upodobania muzyczne na przestrzeni lat. Nie mam pojęcia, kiedy ostatnio słuchałam coś indie-folkowego. Może z 3, 4 lata temu. Może Eartheater można tak zaklasyfikować? No ją to uwielbiam!
Łukasz: Ja to ciągle jestem folk-headem. W przeciwieństwie od Kachy bardzo miło wspominam moje muzyczne początki. Totalna swoboda przy tworzeniu. Pamiętam, że muzyka wtedy bardzo mocno mnie wzruszała. Bon Iver, Bob Dylan, Mumford and Sons, Lana del Rey, Noah and the Whale…. ahhh…. piękne czasy.
Z social mediów wnioskuję, że żywo śledzicie polski rap i jego okolice. Nagraliście już numery z Żabsonem, schafterem czy Piernikowskim. Kto byłby więc waszym następnym wymarzonym współpracownikiem lub współpracowniczką z tej parafii?
Kacha: Myślę, że wymarzonych featów jest sporo, ale nie chcę zdradzać, bo później jak mówię to przydarzają mi się jakieś śmieszne sytuacje związane z tymi ludźmi. Co będzie to będzie. 🙂
Łukasz: No oczywiście najświeższe, najczystsze i najszczersze brzmieniowo LSO. Nie ubliżając nikomu, LSO to dla mnie największa zagadka w Polsce jeśli chodzi o brzmienie (skąd się wzięło, jakie oni mają inspiracje?).
Jak odnajdujecie się w nowej rzeczywistości, w której gracie i nagrywacie? Co zmieniło się najbardziej dotkliwie? Czy coś pozostało takie, jak wcześniej?
Kacha: U mnie lockdown wyszedł bardziej na plus, z tego względu, że przez ten cały życiowy pośpiech bardzo dużo rzeczy robiłam na szybko i w pewnym sensie nie umiałam znaleźć przestrzeni do pracy nad sobą i twórczością, a teraz jest trochę inaczej. Paradoksalnie w czasie lockdownu zaczęliśmy współpracować na żywo z różnymi muzykami, co wcześniej mi się nie zdarzało, bo panicznie bałam się śpiewać przy innych ludziach. Wydaje mi się, że sporo nas nauczyły te grupowe eksperymenty w studio. W czasie pandemii zaczęłam słuchać więcej trapu i przez to staram się teraz mocno wypracowywać w sobie piosenkowe tendencje i strasznie zależy mi na tym, żeby zrobić coś chwytliwego.
Łukasz: U mnie też na plus. Lockdown był dla mnie totalnym psychicznym odpoczynkiem. Wszyscy siedzieli w chacie, wszystko pozamykane, w głowie żadnych oczekiwań, minecraft cały dzień, warzywa na dowóz, kotki na kolanach, koń zwalony(cytat!).
Załóżmy, że jestem przybyszem z kosmosu, który przyleciał na Ziemię i wylądował w Jastarni. Jaki numer puścilibyście mi w pierwszej kolejności? (dowolnxx wykonawcxxxx)
Kacha: Travis Scott – HIGHEST IN THE ROOM
Łukasz: Jakiś mój solo unreleased kawałek, który mam na kompie. Mega okazja na promocję.